cóż to był za bal!

 styczeń 2024


Dorastałam w świecie, w którym to dorosły prawie zawsze miał rację, a jeśli jej nie miał, to nikt nie śmiał mu tego powiedzieć. I wychodziło na to, że ma rację. W szkole uczeń przychodził do szkoły "na gotowe", nie miał żadnego wpływu na to, co go tam spotka. Był plan zajęć, były sprawdziany, były wyznaczone godziny przerw. Były też różne imprezy - wszystko ściśle według kalendarza. W grudniu zawsze musiał przyjść do klasy Mikołaj, w karnawale organizowano bal przebierańców. Tak, wiem - w wielu (w większości?) szkołach/przedszkolach wciąż to tak wygląda. Nauczycielki stają na głowie, wymyślają zabawy, przystrajają sale, zmieniają gazetki na takie, których temat będzie pasował do okoliczności. Nikt nie pyta dzieci, czy taki balik chcą. Oczywiście, że chcą! Dzieci lubią baliki, lubią się przebierać! I w zabawy z balonami się bawić lubią, w zabawę w "krzesła" też lubią się bawić, w kole i w parach według wskazówek lubią tańczyć. Wszyscy. Lubią. Baliki.

A ja nie lubię. Te momenty, kiedy w kalendarzu zbliżał się termin zaplanowanego z góry baliku, zawsze wywoływał u mnie w brzuchu ból niepokoju, zniechęcenia i chęci ucieczki. No nic na to nie poradzę, nie cieszą mnie takie imprezy i dużo mnie zawsze kosztowało udawanie, że dobrze się ze wszystkimi bawię. Ale trzeba było. Tak było zawsze, więc być zawsze musi.

Dlatego w Sparku odżyłam nieco - żadnych obowiązkowych imprez ogólnoszkolnych, żadnych apeli, żadnych balików, żadnych dni różnych członków rodziny z różnych pokoleń. Wszystko można, ale niczego nie trzeba. I tak się w tym "nie trzeba" zanurzyłam, umościłam i dobrze poczułam, że przestałam zauważać, że na świecie są ludzie (i to całkiem blisko), którzy chcą inaczej. I ponieważ rzecz działa się w Sparku, ci ludzie po prostu mi o tym powiedzieli - pisałam o tym TUTAJ, więc nie będę opowiadać po raz drugi. 

Rozmowa z dziećmi z grupy spowodowała, że stał się BALIK. Sam się oczywiście nie stał, nie ja go też organizowałam. Sprawą zajęły się osoby, które chciały, żebyśmy mieli w grupie imprezę karnawałową. Weronika, Helena, Pola i Asia wzięły na siebie rolę organizatorek i wszystkim się zajęły. Najpierw oczywiście zapytały, czy reszta grupy ma na ten balik ochotę - mieli. Potem było głosowanie na jeden z dwóch zaproponowanych przez dziewczyny terminów - termin ustalili. Później zrobiły listę rzeczy potrzebnych mniej lub bardziej i zorganizowały zapisy. Chętne osoby deklarowały, że mogą przynieść łyżeczki, balony albo coś do jedzenia (żeby wymienić dla przykładu). Ja też się zapisywałam i pomocą oczywiście służyłam. Dzień przed balikiem ozdobiliśmy salę przyniesionymi przez dzieci lampkami i łańcuchami. Wspinałam się wysoko, wysoko - żeby lampki do sufitu, według wskazówek, przymocować, koniecznie tak, żeby do następnego dnia nie spadły. Nie spadły.

W dniu B nakryliśmy do stołów przyniesionymi przez nas darami spożywczymi. Weronika zajęła się nagłośnieniem, przygotowała nawet playlistę. Część jeszcze się przebierała w stroje właściwe, część już w tych strojach przyszła. Część pompowała balony, okazało się nawet, że Kajtek potrafi je wiązać, co było umiejętnością bardzo w tamtym momencie przydatną (i mnie z funkcji wiązacza balonów uwalniającą). Minęło czasu mało wiele i zabawa się zaczęła.

Powiem Wam w sekrecie, że na takich imprezach najbardziej boję się momentu, kiedy wszyscy już się najedzą, nacieszą swoimi przebraniami i zaczną się nudzić... Oj, wtedy dopiero kończy się i zaczyna! Kończy się balik "właściwy", a zaczyna się zabawa "kreatywna", wynikająca najprawdopodobniej po prostu ze zmęczenia. Od tego momentu osoba czuwająca nad bezpieczeństwem dzieci musi się sporo napracować. Wiecie, te miecze rycerskie, różdżki magiczne... 

Otóż na tym balu takiego momentu nie było! Przecierałam w myśli oczy ze zdumienia - naprawdę nie było! Wszyscy bawiliśmy się bardzo dobrze. Organizatorki zadbały o to, żeby był czas na wspólną zabawę bez muzyki, żeby był czas na tańczenie, bawiliśmy się całą (!) grupą balonami, przekąszaliśmy... I w odpowiednim momencie włączyliśmy sobie fragment filmu, który dziewczyny wcześniej wybrały. Zrobiłam popcorn i mieliśmy trochę czasu na kino.

Dziewczyny wszystko przygotowały, o wszystkim pomyślały i na baliku nie zapomniały o swojej funkcji - prowadziły zabawy, włączały muzykę. Ach, i sprzątanie poszło naprawdę sprawnie. Umówiliśmy się, o której godzinie przerywamy projekcję i kiedy wyłączyłam film, nikt nie protestował. Wszyscy wzięliśmy się za porządki, bo na to umówiliśmy się wcześniej.

Serio, na tak przyjemnym balu jeszcze nie byłam. Zero stresu "wychowawcy", zero udawania, że dobrze się bawię. Ja NAPRAWDĘ dobrze się bawiłam, z chęcią brałam udział w każdej zabawie. Wiecie, poczułam, że nasza grupa się integruje, że wszyscy w tej zabawie JESTEŚMY. Bardzo przyjemne uczucie. I bezcenne.

W Sparku dzieci mogą. A kiedy tego "mogą" spróbują, to okazuje się, że potrafią. Że ogarniają. Że nie potrzebują dorosłego, który podobno wszystko wie i potrafi najlepiej. Że nie muszą czekać, aż dorosły im zorganizuje, nie muszą we wszystkim dostosowywać się do z góry ustalonego grafiku. Spark nie jest taką szkołą, jaką ja pamiętam z moich lat szkolnych, nie jest też taką, jakich nadal wiele stoi i funkcjonuje "po staremu". To czyni ogromną różnicę. Wieeeelką, jak nadmuchany balon :)

RR

ustawili się tak tylko dla mnie - nie mogłam sobie darować...





Komentarze