opowieść polityczno-ekonomiczna w kilku odcinkach (1)

Odcinek pierwszy, w którym Renata odkrywa jak niewiele wie.

Nie będę Was zanudzać moimi wywodami o tym, jak zaczęło wciągać mnie uczenie się historii - już kilka razy mówiłam o tym na łamach tego bloga i kto wie, czy nie o kilka razy za dużo. Dość powiedzieć, że ta fascynacja przeszłością i tym, jak zmieniał się świat doprowadziła mnie do pytań o sytuację społeczną w naszym państwie, a od niej już niedaleko było do pytań o stan naszej gospodarki i o sposoby radzenia sobie z różnymi związanymi z tym problemami.

No dobrze, może to nie do końca było właśnie tak, choć w istocie zaczęło się od historii, a konkretnie od moich rozmów na jej temat z Michałem A., który to z kolei Michał zaczął mi tak niby od niechcenia, zupełnie niezobowiązująco podsuwać różne ciekawe tematy i książki, które to z kolei książki doprowadziły mnie do pytań.... i reszta z grubsza się zgadza. A piszę tutaj o tym dlatego, że kiedy wśród różnych swoich propozycji tematów, które je interesują dzieci napisały "ekonomia" i "polityka", to poczułam, że to jest to! 

To miłe podniecenie czułam aż do momentu, w którym usiadłam przed komputerem, żeby coś zaplanować. Michał - ten cudowny człowiek - wspomógł mnie swoimi pomysłami, więc nie mogę powiedzieć, że zaczynałam zupełnie z niczym. Tak się jednak czułam. "Od czego zacząć? Że co ekonomia? Że co polityka?! To musi mieć jakieś ręce i nogi! Jakiś początek, z którego w sposób logiczny potoczy się cała przygoda! Jak?! Od czego?! Zaraz, zaraz - przecież w internecie muszą być jakieś materiały, jakieś scenariusze, jakieś plany zajęć [tak, wiem - biję się w pierś], jakieś cokolwiek!" Z nadzieją, która jeszcze nie zdążyła umrzeć zaczęłam googlać. Po czasie na tyle długim, żeby upaść zrezygnowaną na oparcie fotela, jedyną rzeczą, jaką odkryłam na pewno było to, że na poruszanie takiego tematu w 1-3 wpadłam chyba pierwsza na świecie. Znalazłam trzy (tak, T-R-Z-Y) materiały, które w ogóle byłam gotowa wziąć pod uwagę. Pozostałe materiały sprowadzały się do zadań typu "idziesz do sklepu, masz 50 zł; kupiłaś to, to i to za tyle i tyle - ile zostało ci reszty" - cała ekonomia dla 1-3. Polityki zero (tak, tak - Z-E-R-O). Z lekka zaczęłam panikować.

Panikowanie trwało kilka dni (już nie pamiętam ile dokładnie, gdyż opowieść ta jest retrospekcją-ą-ą), po czym powiedziałam do siebie na głos (to tylko taki zabieg podtrzymujący uwagę czytelnika - jeszcze nie mówię do siebie na głos, jeszcze nie...): "Weź się w garść! Przestań robić szkołę, po prostu ucz się razem z nimi, nie musisz odgrywać belfra!". Ta myśl mi pomogła, odetchnęłam nieco (bo żeby tak zupełnie się wyluzować, to nie). Będzie co będzie. Mnie ten temat ciekawi, dzieci ten temat ciekawi - razem coś wymyślimy. 

Najtrudniej było zacząć. Potem temat trochę jakby sam się robił. Opowiem Wam po kolei, tak, jak to teraz pamiętam. Chcę zostawić po tym ślad, bo chcę ten temat kontynuować i rozwijać w dalszych latach. Uważam, że jest ważny i źle, że jest pomijany w edukacji szkolnej dzieci. Pierwsze (nomen omen) koty za płoty. A jak było? Posłuchajcie...

Zaczęliśmy od wypisania wszystkiego, co dzieciom kojarzy się z tematem polityki i ekonomii. 


No dobra, na chwilę chęć ewakuowania się powróciła. Skojarzenia podawane przez dzieci - trafne zresztą i imponujące - były na tyle ogólne, że panika zaczęła swoje. "Od czego zacząć? To musi mieć jakieś ręce i nogi! Jakiś początek, z którego w sposób logiczny potoczy się cała przygoda! Jak?! Od czego?!". Różnica nad paniką pierwotną, a tą tutaj - wtórną - polegała na tym, że przez czas dzielący obie te paniki w moim mózgu zadziały się już jakieś procesy myślowe. Słowem - panika numer dwa nie wpadła z głuchym dźwiękiem w pustkę tylko odbiła się o - delikatne i słabe jeszcze - zwoje mózgowe. 

Zaczęłam od poproszenia dzieci, żeby zbudowały swoje państwo. Takie, jakie im się zamarzy, ale też takie, w którym będą chcieli mieszkać inni ludzie. Poprosiłam, żeby stworzyli takie państwo w miniaturze, ze wszystkim tym, co według nich powinno posiadać dobre państwo. Mogli je narysować, wylepić, opisać - ważne było, żeby pomyśleli o wszystkim, co spowoduje, że ludzie będą chcieli tam żyć, pracować, uczyć się, zakładać rodziny i robić wszystko to, co sprawi, że będzie im się tam dobrze mieszkało.






Strategie były różne. Niektórzy zaczynali od stworzenia mieszkańców, inni od budowania dróg, a jeszcze inni od wymyślenia, gdzie to państwo będzie leżało. Dla niektórych ważna była nazwa, flaga i ustrój tego państwa, inni pominęli te rzeczy z pewnością, na jaką może pozwolić sobie założyciel. Mój plan był taki, że jak już te państwa będą gotowe, to poproszę ich właścicieli, żeby wybrali 5 miejsc, ośrodków, przedsięwzięć, które oni, jako właściciele państwa, będą utrzymywać ze "swoich" (na tym etapie pozwoliłam sobie na to duże uproszczenie) pieniędzy. Ograniczyłam ilość możliwych do rozdysponowania pieniędzy, żeby zmusić ich do dokonania wyboru - co ja jako państwo chciałbym/chciałabym finansować (jeszcze nie był czas o pytania o źródła), a co zostawię trosce mieszkańców mojego państwa. Chciałam później, po przebytych zajęciach, wrócić do tego i zapytać, czy zmieniliby zdanie. Już teraz oświadczam, że nie wróciłam, zapomniałam. Zdarza się.

Jedni kalkulowali, skreślali, zmieniali zdanie - pieniędzy nie było dużo, a decyzja do podjęcia ważna.

Inni śmiało i szybko podejmowali decyzje.

Ufff... Najtrudniej było zacząć... RR

Chcesz dowiedzieć się, co będzie dalej? Przejdź do części DRUGIEJ



Komentarze