z cyklu: "półka z książkami"

 25 października 2023

Jestem jakaś dziwna - kiedy szukam książki, którą mogłabym przeczytać dzieciom, często przyciągają mnie te o tematyce dla wielu ludzi, że tak powiem, "nie dla dzieci". Takie o wojnie lub tematyce około wojennej.

Zaczęło się ode mnie samej, wiadomo. Najpierw zaczęłam czytać takie książki dla samej siebie, tematy historyczne dopiero na stare lata zaczęły pokazywać mi swoją atrakcyjną stronę. Zdarza się. Jeśli chodzi o dzieci, to już nie pamiętam, która książka była pierwsza, co zresztą nie ma dla sprawy żadnego znaczenia - ani to wyścigi, ani konkurs. Myślę o książkach "Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo" Grzegorza Gortata i "Lalkarz z Krakowa" R.M. Romero.


Każda z nich jest inna, dzieje się w innym czasie i w innym miejscu. Jedna jest na wskroś realistyczna, druga przeplata opowieść o wojnie między ludźmi z bajką o wojnie w świecie lalek. Jedna jest o czasach dzieciom współczesnych, druga traktuje o II wojnie światowej. Pokazuję je tutaj razem nie tylko dlatego, że przeczytałam je dzieciom niemal jedną po drugiej (chyba jednak ta o Aleppo była najpierw), ale też dlatego, że jest coś, co w moim odczuciu łączy te książki. Coś oprócz opowiadania o wojnie. Między wierszami czytam w tych (i nie tylko tych, ale o tym za chwilę) książkach szacunek dla czytelnika, bez względu na to ile ma lat. 

Tutaj pozwolę sobie wstawić małą dygresję.
Jakiś czas temu brałam udział w spotkaniu dla nauczycieli, którzy zgłosili swoje grupy do akcji "Żonkile". Nie wiem, czy muszę wyjaśniać, ale na wszelki - chodzi o upamiętnienie akcji likwidowania getta warszawskiego. Na spotkaniu tym prowadzące przedstawiały nam scenariusze zajęć, jakie muzeum Polin przygotowało dla szkół na tę okoliczność. Dodatkowo gospodynie webinaru poinstruowały nas, jak należy z dziećmi rozmawiać o wojnie. OTÓŻ - krótko mówiąc - najlepiej rozmawiać tak, żeby nic nie powiedzieć. Mówić symbolami, przenośniami, bez mówienia o śmierci, cierpieniu i koniecznie zadbać o to, żeby historia miała pozytywny koniec (historia o losie Żydów w czasie II wojny światowej - pozytywny koniec!). Że nie trzeba mówić kiedy i dlaczego - dzieci i tak tego nie zrozumieją, nie mają przecież pojęcia o upływie czasu! Generalnie przekaz do nauczycieli 1-3 był taki, że nie wolno z dziećmi rozmawiać o historii prawdziwie i używając faktów.
Koniec dygresji.

Dla mnie takie podejście świadczy o nieznajomości dzieci. Przypuszczam, że osoby przygotowujące całą akcję nie pracują z dziećmi albo pracują w bardzo ograniczonym czasie i okolicznościach. Ja natomiast wiem z doświadczenia, że opowiadając o przeszłych wydarzeniach nie trzeba wciskać dzieciom bajek. Zresztą - po prostu się nie da. Dzieci pytają o szczegóły, chcą wiedzieć, chcą o tym rozmawiać otwarcie. O tym, że w czasie wojny ludzie zabijają się nawzajem, że w czasie wojny niektórzy muszą się ukrywać w nadziei, że ocalą życie swoje i swojej rodziny, że było tak, iż "złe urodzenie" skazywało ludzi na ciężką pracę, głód i na samym końcu śmierć, że bomby urywają ludziom nogi.

Warto zaufać dziecku. Jeśli temat będzie dla niego za trudny, to na pewno nie będzie chciało, żeby mu takie książki czytać. Powie o tym. Jeśli tematy z przeszłości nie będą dziecka interesować, to nie będzie o takie tematy pytało. Ale jeśli już zapyta, to zasługuje na odpowiedź, która będzie opowiadała prawdę. Jasne, nie mówię o epatowaniu dziecka zabijaniem, nie chodzi o to, żeby wchodzić w szczegóły okrucieństw związanych z różnymi zdarzeniami. Ale jeśli na przykład zsyłano ludzi na roboty, jeśli wysiedlano, jeśli zakładano obozy, w których umierali ludzie, i jeśli dziecko jest tym tematem zainteresowane, to uważam, że można mu o tym opowiedzieć. Jeśli dziecko pyta, to moim zdaniem nie trzeba bać się słów "śmierć", "gazowanie", "głód", "wysiedlenia", "getto" czy "kalectwo". Nie opowiadam dzieciom bajek, nie tworzę na siłę szczęśliwego zakończenia jeśli takiego nie było. Nie ograniczam się też do opowiadania o bohaterach, którzy przelewali krew za wolność naszej ojczyzny - ludzie przecież różnie reagowali na to, co ich spotykało. 

Teraz na  środowym czytaniu zapraszam chętne dzieci na książkę Marcina Szczygielskiego "Antosia w bezkresie" (tak przy okazji: serdecznie polecam książki tego autora pisane dla dorosłych czytelników).



"Antosia" jest o ludziach, którzy w czasie, kiedy zaczęła się II wojna światowa, mieszkali na wschodzie ówczesnej Polski. Na razie doszliśmy do momentu, w którym Antosia i jej mama - po wygnaniu ich z domu przez rosyjskich żołnierzy - jadą pociągiem, w wagonie towarowym, razem z innymi wygnańcami. W czasie podróży Antosia zostaje sama, ponieważ jej mama wysiadła z pociągu i nie zdążyła do niego wejść, kiedy niespodziewanie ruszył... Dalszy ciąg dopiero poznamy. 

Czytając takie książki z dziećmi trzeba się liczyć z pytaniami w trakcie i po czytaniu. W takich książkach zdarzają się fragmenty, które albo wymagają wyjaśnienia albo po prostu przegadania. Czasami trzeba nakreślić kontekst, opowiedzieć o tym, dlaczego dochodziło do różnych sytuacji, gdzie wszystko miało swój początek. Z mojego doświadczenia wiem, że są to zawsze bardzo zajmujące i ciekawe rozmowy. Nierzadko musiałam sprawdzić coś w internecie, bo nie znałam odpowiedzi na jakieś pytanie. Musiałam poszukać jakiegoś miejsca na mapie, bo nie miałam pojęcia, gdzie ono leży. Zawsze robimy to razem, dowiadujemy się nowych rzeczy i pozwalamy sobie na mówienie nawet o trudnych, wzbudzających emocje rzeczach. Uważam, że to jest dobre, że tak właśnie może wyglądać proces uczenia się o przeszłości, rozumienia jej i wyciągania z przeszłych wydarzeń wniosków. 

Na czytaniu "Antosi" zawsze mam tę samą grupę chętnych, Oznacza to, że chcą znać ciąg dalszy, że ciekawi je fabuła i że temat książki nie jest dla nich za "trudny". Zaproszenie na słuchanie jest otwarte, nie sprawdzam listy obecności, zawsze można zrezygnować i iść do czytelni. A jednak przychodzą...

RR

Komentarze